Próba określenia, czym jest
dzisiaj sztuka, jest niezwykle trudna. Niełatwo jest również dociec, co
staje się przedmiotem sztuki i jakie stawia sobie ona cele, przy
założeniu że takowe w ogóle muszą mieć miejsce. Jakie są jej
wyznaczniki? Czy istnieją jakiekolwiek granice, w obrębie których sztuka
winna się realizować, i czy wyjście poza nie będzie już tylko
nadużyciem i uzurpacją prawideł znajdujących swoje zastosowanie tylko w
określonych warunkach?
Czym jest dzisiaj sztuka? Kto ją
realizuje? Co motywuje potencjalnego kreatora i czy motywacje winny
spełniać określone – by nie powiedzieć ścisłe – postulaty, narzucające
tematy i sugerujące materię, jaką artysta poddawał będzie swej
warsztatowej obróbce? Czy sięgnięcie po tworzywo niestandartowe będzie
wykroczeniem? Czy dotknięcie tematu tabu stanie się bluźnierstwem? A
może wręcz odwrotnie: temat tabu, stanowiąc o oryginalności danego
dzieła, przekładał się będzie na jego wartość artystyczną i stanie się
abstrakcyjnym decydentem w sprawie sztuki? Innowacja stanowić będzie
tego doskonałe uzupełnienie. Innowacja, czy też raczej – dysharmonia,
chaos i brak jakiejkolwiek klarowności, które złożą się na współczesną
„sztukę” i staną się jej priorytetowymi wyznacznikami.
Co jest dzisiaj sztuką?
Dawniej potencjalny odbiorca nie miał
trudności z nazwaniem „rzeczy” sztuką, a wyznaczniki artyzmu były
bardziej standardowe. Nie ulega oczywiście wątpliwości, że nurt
romantyczny rzucił na artyzm nowe światło i wyrwał go z „klasycznych”
schematów, w obrębie których funkcjonował przez wieki, ale potencjalnie
można było z łatwością nazwać rzecz po imieniu. Malarstwo, literatura
piękna, rzeźba – stanowiły różne gałęzie sztuki, w obrębie których
funkcjonowała idea i ekspresja chcąca manifestować się w sposób
nietuzinkowy, przy pomocy swoistego piękna. Nie miało wielkiego
znaczenia, czy produkt sztuki spełniał walory dalekosiężnej
ogólnospołecznej idei, czy też w prosty sposób realizował założenia
bardziej subiektywne, pozwalające potencjalnemu autorowi na alternatywną
samorealizację: wyrażenie własnych opinii. Do zdemaskowania –
określenia – sztuki wystarczał jej sposób wyrażania, taki który
znajdywałby odzwierciedlenie czy to na płótnie, na papierze, czy też w
innej bardziej trwałej materii, jaką zdaje się być wszelkie tworzywo
służące za materiał na rzeźbę. Produkt ostateczny również decydował, ale
podwaliny do stawiania jakichkolwiek ocen co do istoty danej rzeczy,
pretendującej do miana sztuki, stanowiła już sama forma. Takie założenie
jest oczywiście bardzo umowne, jednak w prosty sposób pozwala
zaobserwować, jakie wyznaczniki decydowały wstępnie o „artyzmie”
wyrażanym w taki a nie inny sposób.
Pierwotnie ikonografia, później
malarstwo bardziej realistyczne; obok dramat starożytny, ówczesna
liryka, dalej nieco szerzej rozwinięte piśmiennictwo w charakterze
literatury pięknej; przy tym rzeźba od antycznych posągów po współczesne
„dysproporcje przestrzenne” – wszystko to... „klasyczna” sztuka, czy
też jej klasyczne rozumienie i ścisła kategoryzacja.
Dziś na scenie pojawili się nowi
aktorzy. Obok klasycznych gałęzi artyzmu zaczęły funkcjonować takie
gatunki jak film czy reklama, z czego oba pretendują do usankcjonowania
swojego statusu artystycznego. Zaliczyć tu również można architekturę,
modną ostatnimi czasy aranżację wnętrz, tworzenie infrastruktury
miejskiej, nawet projektowanie mody, kręcenie wideoklipów, pisanie haseł
reklamowych i wymyślanie przeróżnych nowych form ekspresji – bo
przecież to wszystko kreacja.
Nasuwa się więc podstawowe pytanie: czy
sztuką nazwiemy wszystko to, co da się najzwyczajniej w świecie
wykreować i urzeczywistnić w takiej czy innej formie; czy też potrzeba
ku temu bardziej precyzyjnych wyznaczników, które pozwoliłyby
wyeliminować ewentualne wątpliwości i konfuzje, z jakimi nie raz pewnie
mielibyśmy do czynienia, nadając czemuś miano „ produktu
artystycznego”. Z punktu widzenia samej kreacji infrastrukturę
powstałego osiedla należałoby zakwalifikować jako gałąź bezprecedensowej
sztuki, a jej pomysłodawców, inżynierów architektów – ludzi o umysłach
notabene ścisłych – zaliczyć do kręgu całkiem kreatywnych artystów,
których produkt jest nie tylko realizacją piękna, ale jednakowoż spełnia
walory wysoce użyteczne, realizując tym samym dwa najczęściej
pojawiające się w historii postulaty (wyznaczniki) sztuki, jakimi są
forma i treść. Treściwa i foremna potrafi też być reklama, szczególnie
że znajduje dziś szerokie zastosowanie. Z jednej strony jest produktem
współczesnej propagandy rynkowej, z drugiej zaś znajduje swoje miejsce
na festiwalach „sztuki filmowej”, co przynosi częstokroć jej twórcy
dodatkowe profity, a i przez to on sam pozyskuje sobie sławę. Zupełnie
jak prawdziwy artysta! Czyż więc sztuką nie jest wszystko to, co
kreujemy? Otóż jest – jednak przy pewnych konkretnych założeniach!
Hipoteza ta wymaga konkretnej argumentacji.
Na wstępie zakładamy, że proces
kreowania przekłada się na sztukę. Innymi słowy, przedmiot wykreowany
stanowić będzie swoiste „dzieło”, a autor tego przedmiotu pozyskuje
automatycznie miano „artysty”. Jest to postulat bardzo generalny i jak
na razie ma charakter podwalin ku pewnym założeniom. Przyjąć również
można, że stanowił on będzie fundament naszych ostatecznych założeń i na
nim oprzemy całą hipotezę.
Kluczem do naszej teorii jest słowo
„kreacja”, zarówno jak w formie procesu, tak w formie ostatecznego
tworu, i jego ścisła wartość semantyczna. Przy założeniu, że omawiane
pojęcie nie jest zamiennie stosowane z pojęciem „tworzenia”, którego
wartość semantyczna poza typowym – prototypowym – wariantem ma również
wariant rozszerzony (tworzyć = budować), możemy uznać, że przy kreowaniu
czegokolwiek pierwsze skrzypce gra sama idea. Bez idei nie byłoby
kreacji w samym procesie tworzenia, i tym być może oba pojęcia różnią
się niejednokrotnie od siebie (zauważmy, że tworzyć można również jakąś
dziwna budowlę, którą przez swą nietuzinkowość nazwiemy tworem, od czego
w procesie motywacji językowej powstanie mam czasownik „tworzyć” w
funkcji synonimu do czasownika „budować”: w językoznawstwie nazywamy to
ekstensją). Tak więc proces kreacji wiąże się nieodzownie z realizacją
założonej idei: nadaniu jej formy i potencjalnej treści. Jednak by taka
kreacja mogła pretendować do miana sztuki, musi spełniać dodatkowe
założenia natury formalnej, różniące się w zależności od określonej
gałęzi sztuki, a za nią winien kryć się warsztat, talent i zainwestowany
w kreację wkład pracy i czas.
W schemacie nasze założenia wyglądałyby w sposób następujący:
idea –– proces kreacji (forma + treść) –- dzieło
{idea + [proces kreacji (talent + warsztat + praca + czas)] = dzieło} = sztuka
Schemat ten pokazuje, że ze sztuką mamy
do czynienia wówczas, gdy w określonym procesie kreacji (zależnie od
gałęzi sztuki) realizuje się określona idea. Sam zaś proces jest sumą
takich współczynników jak talent, zaplecze merytoryczne (warsztat),
włożony weń wysiłek (praca) i czas temu przeznaczony. Dopiero spełnienie
wszystkich tych postulatów gwarantuje osiągnięcie przyzwoitej formy i
treści artystycznego dzieła, a przede wszystkim podnosi jego „poziom
czytelności”. Ten ostatni osiąga się głównie przy przestrzeganiu
pewnych podstawowych założeń formalnych (strukturalnych) i ma ścisły
związek ze wspomnianym wcześniej „warsztatem” artysty, i jakkolwiek
godzi to w indywidualizm twórcy, narzuca pewien schemat, model, w
oparciu o który należy tworzyć określone dzieło. Proza musi być
składniowo poprawna, w przeciwnym razie jest nieczytelna i umniejsza
zdolnościom językowym twórcy. Odsłania braki warsztatowe. Teatr musi
mieć scenę, by sztuka znalazła swoje ujście, a budowla silne fundamenty,
by utrzymały ściany i wszelkie stropy. Nie można robić odstępstw od
tych reguł, a już grzechem jest ich bezustanne łamanie. Niespójna
syntaktycznie treść szczątkowo nakreśli akcję, teatr bez desek nie
wystawi dramatu, a kiepski fundament nie utrzyma budynku i ten runie w
krótkim czasie, albo popęka pod wpływem ruchów tektonicznych.
Niestety, obecnie obserwuje się
tendencję do rezygnacji z przynajmniej jednego z przytoczonych
postulatów. Rzutuje to, oczywiście, na ostateczny kształt współczesnej
sztuki, która przez swą deficytowość artystyczną (strukturalną) w ogóle
nie powinna zasługiwać na miano jakiejkolwiek sztuki. Deficyt ten
najczęściej objawia się poprzez poważne uchybienia w procesie kreacji,
zaczynając od rzeczy najistotniejszej – talentu, a kończąc na sprawie
tak, wydawałoby się, mankamentalnej jak – czas pracy poświęcony na
realizację jakiejś idei. Nie należy zapominać o warsztacie i o stopniu
trudności włożonej w dzieło pracy. Wszystkie te wyznaczniki procesu
kreowania pozostawiają dzisiaj wiele do życzenia. Ich deficyt burzy
harmonię formy i zaciera istotę treści. Jak bowiem ustosunkować się do
rzeczy, która w malarstwie przedstawia rozwidloną na płótnie plamę; w
prozie – pozbawione znaków interpunkcyjnych ciągi wyrazów, nieukładające
się w logiczną całość; a w poezji suchy kawałek zdania „wytargany” z
kontekstu? We wszystkich trzech przykładach jest być może idea, jednak
kreacja z niej żadna. Widać to ewidentnie, gdy każde z takich
potencjalnych „dzieł” poddamy najprostszej analizie kreacyjnej. Talent –
tutaj żaden, bo na płótnie może „nagryzmolić” każdy; warsztat – także
żaden, bo „gryzmoły” nie wymagają specjalnych ćwiczeń; a czasu nie
trzeba na to wiele poświęcać. Tak więc, cóż to za sztuka, skoro
potencjalnie każdy może być jej autorem?! Taką sztukę stworzyć to nie
sztuka!
Prawda jest jednak taka, że w dobie XXI
w. status dzieła sztuki pozyskuje sobie wszystko to, co nowatorskie i na
swój sposób oryginalne. Niepozbawione, co prawda, idei – bo o tę wcale
nie trudno – lecz zubożałe o cały proces kreacji. Współczesna krytyka –
nastawiona głównie na merkantylizm – sankcjonuje taką sztukę i lansuje
jej nowy, zniekształcony, wizerunek. Potencjalny odbiorca, postawiony
przed faktem dokonanym i skazany na współczesne „różnorakie wątpliwe
dzieła”, pozbywa się dylematu wyboru określonych „produktów
artystycznych”, konkretnych idei i tego, co dobre czy najzwyczajniej w
świecie złe. Sukcesywnie zaczyna się go zwalniać z funkcji sędziego,
wyłączając przy tym jego potencjalną zdolność do obiektywnej oceny
wylansowanego tworu. Twór staje się bezdyskusyjny. Jakakolwiek polemika
na jego temat nie dotyczy jego przynależności do określonego gatunku,
lecz tego, jak silnie udało się „dyskusyjnej rzeczy” zdewaluować
istniejące wartości etyczne, zdyskredytować czyjeś przekonania i
wzbudzić szeroko pojętą sensację. Bezdyskusyjnym, oczywiście,
wyznacznikiem wartości takiego tworu, jest jego potencjał ekonomiczny,
który przynajmniej „artyście” gwarantuje najistotniejszy współcześnie
sukces – sukces finansowy.
Uwzględniając naturalnie istniejący
progres cywilizacyjny, idące w ślad za nim transformacje w każdej
dziedzinie życia – zmiany społeczne, ekonomiczne, kulturowe – nie należy
zapominać o tym, że sztuka nie jest zjawiskiem martwym od strony
samego konceptu. Idea sztuki ewoluuje, tak jak ewoluuje myśl ludzka.
Potrzebne są nowe gatunki sztuki, w ślad za tym jak bogatsze stają się
jej rodzaje. Jednak, by zrozumieć istotę jej nieuniknionej ewolucji
(konieczność tej ewolucji), trzeba postawić sobie podstawowe pytanie:
czymże jest owa sztuka i czym chcielibyśmy, żeby ona była. Jeśli pojęcie
sztuki – z punktu widzenia językowego – ma ulec procesowi prozaicznej
leksykalizacji, to, oczywiście, każdy twór zrodzony w ułamku sekundy z
nie mniej ułamkowej idei pozyska sobie takie miano. Jeśli zaś zależy nam
na tym, by sztuka spełniała o wiele wyższe wartości (pozostała sztuką),
powinniśmy pamiętać o tym, że poza samą ideą, ogromną rolę odgrywa w
tym spektaklu jej szczególna realizacja, czyli to, co nazwaliśmy –
skądinąd złożonym – procesem kreacji. Dopiero on nadaje sztuce smak
formy i zapach treści. Syntetyczną wizję, której interpretacja pozwala
nam dojrzewać intelektualnie... i duchowo.